czwartek, 13 lipca 2017

Marek Bieńczyk o swojej bibliotece: "Zupełnie straciłem kontrolę"

"Nie, nie. Nie lubię mieć długów. Nigdy w życiu nie miałem długu pieniężnego. I nie lubię mieć książkowych. Choć pewnie znalazłoby się kilka takich książek, nagromadzonych przez życie, które ze mną zostały" - mówi MAREK BIEŃCZYK.

(c) unsplash.com
MARCIN WILK: Chętnie pożycza Pan książki?

MAREK BIEŃCZYK: Na szczęście mam mało takich próśb. Na szczęście.
Ostatnio pożyczałem książkę z dokładną świadomością, że jej nie zobaczę. I zły byłem na siebie. Może innej bym nie żałował, ale z tej często korzystałem i od razu poczułem, że jest źle. Umówiliśmy się na miesiąc. Już rok mija… Jeżeli ktoś pożycza, to zaczyna od tego, że na pewno odda. „Jestem z tych, którzy oddają”. Wszyscy tak mówią, a potem…

Jest jak zawsze.

Sam mam książki, których nie oddaję. I nie mówię tu o bibliotece, bo te jakby uważam za swoje niemalże. One tak sobie siedzą w mieszkaniu, taki pół-byt ożywiony… śpiący kot, czy coś takiego. Więc co będę ruszał – niech śpi dalej.

Dużo ma Pan takich książek?

Nie, nie. Nie lubię mieć długów. Nigdy w życiu nie miałem długu pieniężnego. I nie lubię mieć książkowych. Choć pewnie znalazłoby się kilka takich książek, nagromadzonych przez życie, które ze mną zostały.

Czyli Pan też przetrzymuje!

Czasem zapisują, że pożyczyłem.

Nieoddawanie - niefajne, ale to zapisywanie trochę jednak mi zgrzyta.

Owszem. Dlatego ja nigdy nie zapisywałem. Ale wybaczam tym, którzy zapisują. Oni traktują człowieka jako istotę jakby chorą. Jak ktoś ma kaszel, to mu się daje syrop. Jak pożycza książki, to trzeba zapisać. Bo to jest jak choroba, a choroba jest raczej niezależna od człowieka.

Pana nie kusiło? Ostatecznie to jest jakaś forma porządkowania biblioteki.

Nie porządkuję biblioteki. To osobny temat.
Parę lat temu napisałem do przyjaciela, że wcześniej skończą w Polsce budowę autostradę A1 niż ja uporządkuję bibliotekę. Przepowiednia się, niestety, sprawdziła. Autostrada już jest, a moja biblioteka wciąż w stanie niegodnym pokazania. Bo nie wpuszczam tam nikogo. Sam siebie też nie. Tam wchodzi mój sobowtór.

Oj, a ja właśnie miałem ochotę spytać, jak to wszystko wygląda.

De facto bibliotekę mam w trzech mieszkaniach. Biblioteka, od razu zaznaczę, to zbyt mocne słowo. W ubiegłem roku umarła moja mama i w jej mieszkaniu nic jeszcze nie zdążyłem zrobić, a jest tam sporo moich książek. Książki są w mieszkaniu, w którym mieszkałem 50 lat. Tam jest wszystko. Filozofia i polskie powieści z lat 60. Pomieszanie z poplątaniem. Straciłem trochę kontrolę nad tym, co tam mam. A ponieważ je wynajmuję -  na pewno coś zginęło. To trochę straszne.

To nie jest poukładane w jakimś porządku?

Nie. Kiedy jeszcze tam mieszkałem, to miałem jakiś mniej więcej porządek w głowie. Tu humanistyka francuska, tu polska powieść, tu filozofia, tu jakieś sprawy ogólnokulturowe, tu książki o winach, tu sztuka... Próbowałem zachować ten porządek w nowym mieszkaniu, ale nie udało się. Rozrosło się. Książki prędko pojawiły się w gabinecie żony, potem na podłodze, w sypialni na nocnym stoliku, w przedpokoju na skrzynce na buty. Najpierw jedna kupa, potem dwie, potem kupa na kupie, teraz boję się, że jak zdejmę nieostrożnie jedną - wszystkie spadną.

Ale chyba nie jest u Pana tak źle jak u profesor Marii Janion?

U profesor Janion jest dobrze. Są dwie idealne biblioteki na świecie. Biblioteka Borgesa, z jego opowiadań, i biblioteka Marii Janion. Oczywiście u Janion książek jest więcej niż miejsca. Tyle że ona potrafi znaleźć książkę.

Moim zdaniem to tam się żyć nie da.

No, nie da się. Jest za dużo wszystkiego, lecz jest pedantycznie. Kiedy rozmawialiśmy o jakiejś książce, pani profesor nagle przerywała - „Niech pan chwilę poczeka” – i szła tymi tunelami. W ciągu dwudziestu sekund była z powrotem, z książką. Dumna jakby szczupaka wyłowiła. A może przynajmniej tak mi się wydawało, bo ja byłbym dumny na jej miejscu. Sam bym tak nie potrafił, bo albo nie wiem, gdzie jest książka, albo nie wiem, czy ją mam.

Jak to?

Przeważnie wiem, że mam, ale nie wiem, gdzie ona jest. I wtedy pożyczam z biblioteki. Albo kupuję drugi egzemplarz. Zdarzyło mi się też wypożyczyć książkę, którą już wcześniej wypożyczyłem. Już się przestałem tego wstydzić.

I bardzo dobrze.

Moja żona się wścieka, robi awantury o książki codziennie. Podejmowałem liczne próby, na przykład kiedy wracałem ze spływu po wakacjach: pierwszy września, obiecywałem urib et orbi „nowy początek”. Ale żadne „nowe początki” się nie sprawdziły, wszystko diabli wzięły natychmiast, przychodziły nowe książki. Nie jest dobrze, drogi panie, nie jest dobrze.

Ale jakoś się Pan orientuje przecież.

Oczywiście. Co więcej mam pomysły na porządek. Podział – tu proza polska, tu zagraniczna (krajami – nie po nazwiskach) – to tak mniej więcej. Próbowałem nawet ten porządek, który się raz zainstalował w głowie, stworzyć, ale za dużo książek przybyło. Bardzo dużo książek oddaję do bibliotek.

Nie szkoda?

Trochę tak, ale raczej oddaję te, do których raczej nie wrócę. Głównie produkcję polską. Nagromadziło się dużo książek, które chcę przeczytać, albo przynajmniej przejrzeć, ale jeszcze nie zdołałem. I ta kupa rośnie w zastraszającym tempie. Jeśli pyta pan o psychofizjologię, to ja przekroczyłem pewien próg. Nie tylko przyzwoitości, ale też własnej wytrzymałości. To mnie zaczyna męczyć. Gdyby pan mnie spytał, co chcę teraz w życiu robić, to odpowiedziałbym, że uporządkować bibliotekę.

Mnie teraz ten prób interesuje. Kiedy się to stało?

Jakieś 10 lat temu.

Co się wtedy wydarzyło?

No, zupełnie straciłem kontrolę. To taka rozrastająca się epidemia, dżuma. Robiłem teraz jakąś antologię. I wiem, że jest tam dużo błędów, bo to są teksty XIX-wieczne, przepisywane, musiałem wypożyczyć dużo książek i dalej je trzymam na podłodze, póki książka nie pójdzie do druku, czyli jeszcze parę miesięcy. Kiedy piszę jakiś tekst, to przynajmniej kilkanaście książek mam koło siebie.  Ale cały czas przychodzą książki nowe. W spiżarni, w zepsutej lodówce też są.

O! I co tam jest?

Trochę pism, ale właściwie to nie pamiętam.

Porozmawiajmy zatem o bibliotece podręcznej. Co tam jest?

Takiej najbliższej to w zasadzie nie mam. Wiem - mniej więcej - gdzie Flauberta szukać. Mniej więcej. Wiem też, gdzie stoi literatura francuska, ale gdzie reszta świata? Tu gorzej. Tak sobie marzę, że zatrudnię jakąś polonistkę, wszystko wywalę, poukładam, żeby nie było w dwu rzędach. I jakoś to będzie. Ale na razie…

Jest jak jest.

A wie pan, że moja żona jest architektem? To ona projektowała półki i jest teraz na mnie wściekła, bo nie miało być dwóch rzędów. Ale co zrobić! Porządkowanie jest bardzo męczące fizycznie i czasochłonne. Nie mam na to czasu, bo muszę pisać. Ciągle mam coś do pisania. Gotowanie - a ja dość dobrze gotuję - też jest odłożone na drugie życie… Wszystko jest odłożone na drugie życie, bo muszę coś napisać.  Czy ja jednak odpowiedziałem na pańskie pytanie?

W zasadzie to tak, bo miałem ochotę trochę podpytać o porządki. Może by pozwolił Pan jednak komuś ogarnąć te swoje zbiory?

Podejrzewam, że musiałbym być w jednym pokoju i pilnować tych porządków. Ale, kto wie, może bym zacisnął zęby i pozwolił? Przychodzi taki moment - może to kwestia wieku - że zaczynam uznawać niepomyślane wcześniej możliwości, dopuszczam, że może być inaczej niż dotąd. I choć jestem dosyć konserwatywny egzystencjalnie - w sensie powtarzalności tych samych rytuałów – to wizja odmiany zaczyna mnie rajcować.

Słusznie. Ja się martwię szczególnie tymi stosami. Spadł na mnie raz taki stos, kiedy spałem. Żeby to jeszcze były książki profesor Janion! Ale gdzie tam! Zwykłe kryminały mi łeb obiły!

Chyba są takie opowiadania, że ludzie giną pod stosem własnych książek. Żartowaliśmy nieraz z przyjaciółmi, że profesor Janion spada do mieszkania poniżej z tymi swoim wszystkimi książkami. W moim starym mieszkaniu (w którym był w książkach jako taki porządek - trochę tego porządku mi żal) raz oberwała się jakaś wielka półka i wszystko walnęło na ziemię.

O! Czyli kiedyś był porządek! 

A był! Porządek tematyczny. I w miarę dobrze się w nim poruszałem.

A koło której półki się Pan kręcił najchętniej?

Miałem tam taką półkę, „winiarską”, tam się dużo kręciłem. Fascynowałem się tym i to przebijało wszystko – nawet półkę „francuską”, filozoficzną, z Cioranem i moimi ulubionymi autorami. Ciągle coś wyciągałem z tych półek, z tej „winiarskiej” bardzo często. Takie miejsca promieniują, ale ponieważ te książki się rozlazły na inne miejsca, więc już to promieniowanie jest zakłócone.

Miał Pan osobno wydzieloną klasykę?

Trochę tak. Klasyka romantyczna polska, Sienkiewicz. Takie rzeczy. Polska była w miarę zwarta, zagraniczna – bardziej rozproszona – Barnes będzie przy Byronie. Nie dbam o porządek, naprawdę. W tej chwili to już wymaga kapitalnego remontu myślowego, czasowego itd. Coś z tym trzeba zrobić. Dobudować jakieś półki, ale i tak tego będzie za mało. Żona, już mówiłem, wytrzymać nie może. Powinna była poślubić analfabetę.

I kłócicie się o ten nieporządek. Ciekawe jak to wygląda.

Normalnie. Z jednej strony jest krzyk, a z drugiej milczenie. Cóż mogę powiedzieć? Ma rację. A właściwie: ma i nie ma. Póki pracuję, to utopią jest myślenie, że nie będzie ciągle więcej książek. Będą książki.

A gdyby pozwolić jej, w końcu zaufanej osobie, przejąć kontrolę?

Ja bym oddał, ale jest taki mały problem z tym, że ona nie jest Polką. Pytałaby mnie co chwilę, a ja bym chciał, żeby to wszystko wydarzyło się jednak bez mojego udziału. Coraz bardziej o tym marzę. Wchodzę i jest pięknie.

W zasadzie nie powiedział mi Pan jeszcze, czy chętnie ugaszcza Pan w swojej bibliotece.

Nie za bardzo. Gości zamykam w salonie, do biblioteki raczej nie mają wstępu. Nie bardzo lubię, jak ktoś mi się tam pałęta. Nawet jak Michał [Paweł Markowski – przyjaciel Marka Bieńczyka] mi się tam pałęta, to też nie bardzo lubię. Oczywiście on ubolewa nade mną. Ale to dlatego, że ma porządek i jest świetnie zorganizowany.

A dlaczego właściwie nie lubi Pan, kiedy Pański przyjaciel się po Pańskiej bibliotece pałęta?

Jest bowiem możliwość, że będzie się śmiał. Albo mi coś wyciągał. Wtedy następuje rodzaj takiego małego zbezczeszczania.

A jak, dajmy na to, hydraulik przyjdzie i rzuci okiem na Pańską bibliotekę. To co wtedy? 

To mi nie przeszkadza, bo to jest tak jakby jednopłciowe. Ale jak przychodzi Michał to jest dwupłciowe – jest tam napięcie między nim a książkami. Gdy przychodzi hydraulik, to jest jednopłciowe, nie ma pożądania.

No nie wiem.

Naprawdę mi to nie przeszkadza. Przez jakiś czas mieszkała u mojej mamy pani z Ukrainy i pomieszała moje książki z nie moimi. Wpakowała je do pudła w ramach porządkowania. Byle jak! No to, to mnie strasznie rozwścieczyło. Bo są jednak granice…

A z drugiej strony mógł Pan poczuć, że wreszcie to przestaje do Pana należeć. Profesor Janion chyba miała raz taki moment, że szła przez miasto i nagle wszystko zapomniała. I miała takie poczucie, że jest wolna, nieobciążona tymi wszystkimi myślami.

Ja z kolei kiedyś szedłem nad jeziorem Genewskim, moim ukochanym miejscem na świecie, tak, Andrzeju Stasiuku. Choć nie jeżdżę tam po zegarek. I w pewnym momencie ta ścieżka znad jeziora weszła między domy. Patrzę, kontenerek, ktoś wyrzucił całą bibliotekę. Miałem spacerować i o niczym nie myśleć, ale w tej sytuacji zacząłem przeglądać te książki. Co się przyda, co by tu wziąć? I nie pamiętam czy wziąłem jakąś książkę, ale pamiętam, że zamiast spacerować grzebię w tym śmietniku.

To trochę straszne. Zwłaszcza że miałem pytać, jak Pan się zaopatruje w książki. 

Bardzo dużo dostaję. Przez to dosyć mało kupuję. Poza tym ze względu na tę ilość książek – czasem wolę pożyczyć z biblioteki niż kupić. Mam bardzo dobrą instytutową bibliotekę. Robię też listy książek, które powinienem przejrzeć. Ale nie wyrabiam się. Już nawet te listy gubię.
W latach 80., gdy robiłem doktorat, książka nie była tak dostępna, więc było to myszkowanie po antykwariatach. I w tej starej mojej bibliotece to trzy czwarte książek jest z antykwariatu. Miałem kumpla, który handlował książkami. U niego też się zapatrywałem. To było stałe obcowanie z książkami, trochę sakralne. W czasie wakacyjnych wyjazdów, na spływie, jeździliśmy po Polsce, mijaliśmy jakieś miasteczko, przystawaliśmy, i szło się najpierw do księgarni, zajrzeć czy czegoś przypadkiem nie ma. W Górach Świętokrzyskich, może to był 1983 rok, w jakiejś wiejskiej księgarni był Dostojewski, wydanie PIW-owskie, kilka tomów. To była radość! Tak jak potem było z winami. Póki nie były dostępne w Polsce w takiej ilości, to przywoziło się z zagranicy, ja także, i głaskaliśmy te butelki. Tak jak książki, które się wyjmowało, pogłaskało i odkładało z powrotem na półkę.

Sakralność sakralnością ale to dużo pieniędzy przecież na to szło.

No tak, na tym polega namiętność.

A gdyby – nie daj Boże, oczywiście! – wybuchł w Pańskiej bibliotece pożar, to czego by Pan żałował najbardziej?

W pierwszej chwili? Własnego życia bym żałował: nagromadziło się poszło w czorty. O tym jest „Auto da fé” Canettiego, o spaleniu się książek. Prawdę mówiąc, nie wiadomo jak się reaguje na śmierć. Teraz, po śmierci matki, coś o tym wiem - tyle że człowiek się spodziewa innej reakcji własnej niż ta, która następuje. Na śmierć matki długo się szykowałem ale i tak nie przewidziałem swojej reakcji, która nastąpiła. I w tym przypadku, śmierci mojej biblioteki, też mi trudno powiedzieć.

Rozmowa ukazała się w czasopiśmie "Polonistyka" nr 26 (maj-czerwiec 2017).

3 komentarze:

  1. Czy ktoś mógłby mi wytłumaczyć, o co chodzi z tym Stasiukiem przy wyznaniu, że Bieńczyk kocha Jezioro Genewskie?

    OdpowiedzUsuń
  2. Widocznie Stasiuk nie kocha i nie jest w stanie sobie wyobrazić że ktoś może kochać takie miejsce jak Jezioro Genewskie ;)

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.